Dzień przed startem leżąc w hotelu przez chwilę zastanawiałem się jak pobiec. Do wyboru miałem lekko asekuracyjny bieg na wynik koło 2:48-2:51. Powinienem biec wtedy tempem około 4:00-4:05 min/km czyli takim w którym robiłem i 30 km na treningu bez dużych problemów. Druga opcja to bieg na 100%, czyli w tempie w granicach 3:50-3:55 na wynik w okolicach 2:42-2:45. Zasypiając już wiedziałem. Nie trenowałem i nie jechałem do Torunia żeby lecieć na pół gwizdka.
Przed startem
Było chłodno, ale przy starcie na starówce nie wiało. To był bardzo dobry znak. Mimo że wstałem już o 6 i miałem dużo czasu nerwy zrobiły swoje – zapomniałem zabrać ze sobą butelki z beta alaniną, którą piję zawsze przed treningiem i zawodami. Ale to nogi mają biegać, a nie proszek, więc nie przejąłem się za bardzo. Maraton to taki bieg gdzie nie trzeba robić długich i ciężkich rozgrzewek. 5-10 minut truchtu plus kilka ćwiczeń rozciągających i pięć przebieżek. To wystarczyło, niecałe dwadzieścia minut i byłem gotowy do startu. Ustawiłem się w drugim/trzecim rzędzie. Na samym czele znalazło się kilku dziadków, którzy chcieli chyba mieć ładne zdjęcia ze startu. Ale nie miałem zamiaru się denerwować, miałem dużo czasu by nadrobić stracone 2-3 sekundy na starcie…
Przed startem
Było chłodno, ale przy starcie na starówce nie wiało. To był bardzo dobry znak. Mimo że wstałem już o 6 i miałem dużo czasu nerwy zrobiły swoje – zapomniałem zabrać ze sobą butelki z beta alaniną, którą piję zawsze przed treningiem i zawodami. Ale to nogi mają biegać, a nie proszek, więc nie przejąłem się za bardzo. Maraton to taki bieg gdzie nie trzeba robić długich i ciężkich rozgrzewek. 5-10 minut truchtu plus kilka ćwiczeń rozciągających i pięć przebieżek. To wystarczyło, niecałe dwadzieścia minut i byłem gotowy do startu. Ustawiłem się w drugim/trzecim rzędzie. Na samym czele znalazło się kilku dziadków, którzy chcieli chyba mieć ładne zdjęcia ze startu. Ale nie miałem zamiaru się denerwować, miałem dużo czasu by nadrobić stracone 2-3 sekundy na starcie…
Do trzydziestego kilometra
Plan był taki by rozpocząć koło czterech minut pierwsze trzy kilometry. Rozpocząłem po 3:52,3:50,3:47. Szybko, ale czułem się dobrze, połączyłem się z grupą która ścigała prowadzącego od samego startu Tomka Walerowicza. Od piątego kilometra biegłem wraz z dwoma biegaczami, tak naprawdę oddalaliśmy się od siebie najwyżej na kilkanaście metrów by po chwili znów się połączyć. Mimo że na starcie wiatr był zerowy to w dalszych etapach biegu wiało całkiem solidnie stąd tempo rwało się między około 3:52 a 3:45, ale cały czas nie było większych problemów by trzymać te tempo. Widziałem że jest to bieg na granicy, gdybym miał przyspieszyć chociaż o pięć sekund to po kilku kilometrach bym padł, ale trzymając narzuconą prędkość czułem, że dojadę tak do mety.
Sama trasa była dosyć płaska nie licząc wbiegów na wiadukty. Problemem mogły być liście, kostka brukowa czy sypiący się asfalt. Niestety trasa rzadko prowadziła jezdnią i stopy przez to miały trudniej, ale ciężko było uznać to za wielkie utrudnienie.
Półmetek maratonu wypadł na szczycie wiaduktu nad torami kolejowymi, był to całkiem długi podbieg, ale trenując w okolicach Lasku na Kole przy każdym długim wybieganiu pokonywałem kilka takich podbiegów na wiadukty. Czas w połowie wynosił około 1:21:15-20. Czyli biegłem naprawdę mocno i biorąc pod uwagę, ze już żadnych wiaduktów miało nie być, a na trasie zaplanowane były 2-3 zbiegi myślałem o czasie w granicach 2:41-42. Szczerze… przez chwilę poczułem strach, że jest tak mocno, ale dalej biegło się dobrze i mogłem nawet kilka razy w formie żartu wymienić ze współtowarzyszami spostrzeżenia, że to może nie być maraton. Na całej trasie znaczniki kilometrów rozjeżdżały się o 200-400 metrów i baliśmy się że możemy zaliczyć krótszy dystans.
Plan był taki by rozpocząć koło czterech minut pierwsze trzy kilometry. Rozpocząłem po 3:52,3:50,3:47. Szybko, ale czułem się dobrze, połączyłem się z grupą która ścigała prowadzącego od samego startu Tomka Walerowicza. Od piątego kilometra biegłem wraz z dwoma biegaczami, tak naprawdę oddalaliśmy się od siebie najwyżej na kilkanaście metrów by po chwili znów się połączyć. Mimo że na starcie wiatr był zerowy to w dalszych etapach biegu wiało całkiem solidnie stąd tempo rwało się między około 3:52 a 3:45, ale cały czas nie było większych problemów by trzymać te tempo. Widziałem że jest to bieg na granicy, gdybym miał przyspieszyć chociaż o pięć sekund to po kilku kilometrach bym padł, ale trzymając narzuconą prędkość czułem, że dojadę tak do mety.
Sama trasa była dosyć płaska nie licząc wbiegów na wiadukty. Problemem mogły być liście, kostka brukowa czy sypiący się asfalt. Niestety trasa rzadko prowadziła jezdnią i stopy przez to miały trudniej, ale ciężko było uznać to za wielkie utrudnienie.
Półmetek maratonu wypadł na szczycie wiaduktu nad torami kolejowymi, był to całkiem długi podbieg, ale trenując w okolicach Lasku na Kole przy każdym długim wybieganiu pokonywałem kilka takich podbiegów na wiadukty. Czas w połowie wynosił około 1:21:15-20. Czyli biegłem naprawdę mocno i biorąc pod uwagę, ze już żadnych wiaduktów miało nie być, a na trasie zaplanowane były 2-3 zbiegi myślałem o czasie w granicach 2:41-42. Szczerze… przez chwilę poczułem strach, że jest tak mocno, ale dalej biegło się dobrze i mogłem nawet kilka razy w formie żartu wymienić ze współtowarzyszami spostrzeżenia, że to może nie być maraton. Na całej trasie znaczniki kilometrów rozjeżdżały się o 200-400 metrów i baliśmy się że możemy zaliczyć krótszy dystans.
Kliknij tutaj, aby edytować.
Na 27-28 km zacząłem wsteczne odliczanie. Myślałem że to już tylko 15-14 kilometrów i to niewiele w porównaniu z przebiegniętym dystansem. Oszukiwałem głowę myślami, że 15 km w tempie maratonu nie było jakimś trudnym treningiem. Zbliżałem się do mitycznego punktu gdzie jest jakaś tam ściana czyli trzydziestego kilometra. Śmiałem się w myślach, bo nie wierzę w ściany na 30 km. Ściana to złe przygotowanie energetyczne, przeszarżowanie. Mi biegło się bardzo dobrze, problemem było tylko to, że zaczęło mocno wiać w twarz i zrobiło się trochę zimno.
Nagle tuż przed trzydziestym kilometrem zacząłem powoli tracić dystans do dwójki biegaczy z mojej grupy. Po skręcie w Szosę Chełmińską wiatr się wzmógł, a ja coraz bardziej zostawałem. Nie czułem jakiegoś przyspieszonego oddechu, nogi nie stały się nagle ciężkie, po prostu… zacząłem zwalniać. Tzn. zwolnienie nie było totalne. Z tempa 3:50 na 30-32 km zwolniłem do 4:00-4:05 i nadal mogłem trzymać te tempo. Wiedziałem, że za kilometr skręcę w osłonięty fragment trasy i wrócę do swojego tempa. Zero paniki, było ok. Tętno nawet nie drgnęło. Wykres na garminie pokazuje równą kreskę, bez dryfu, który sugerowałby zmęczenie. Robiło się tylko coraz zimniej.
Hipotermia
Ostatni trzeci żel był zaplanowany na 35 kilometr. Postanowiłem go jednak wziąć przed 33 kilometrem. Pomyślałem, że bieg pod wiatr zwiększył moje spalanie, a w dodatku liczyłem na przypływ ciepła po wpakowaniu w siebie węglowodanów. Widząc z daleka punkt z wodą postanowiłem wyciągnąć tubkę z żelem z kieszonki w spodenkach i nie potrafiłem... Męczyłem się tak z 20-30 metrów i żel w końcu wyszedł z kieszeni i wypadł na drogę. Zdążyłem go jeszcze tylko kopnąć w locie by nie spadł pod nogi i bym nie musiał się zatrzymywać. Schylanie się w biegu na tym etapie nie jest niczym przyjemnym jednak wiedziałem, że muszę zjeść ten żel. Udało się, popiłem wodą i biegłem dalej w tempie około 4:15-4:20, ale był problem. Dłonie mi zdrętwiały. Były tak przemarznięte, że nie miałem w nich kompletnie czucia. To samo zaczęło się dziać ze stopami i na kilkuset metrach z całym ciałem. W okolicach 36-37 km na trasie czekała moja Dominika. Widziała chyba, że jest kiepsko. W chwili gdy trzymałem tempo do 30 km biegłem na 8-10 pozycji. Na 37 km byłem już 13-14. Prawdziwe kłopoty zaczęły się na 38 km. Było mi zimno a dreszcze ze stóp i dłoni przeniosły się na całe ciało, nawet w dziąsłach czułem mrowienie. Na 39 km przeszedłem do marszu. Jakie to było przykre.
Zacząłem być masowo wyprzedzany. Przestałem już liczyć ile osób mnie wyprzedziło. Szedłem ze spuszczoną głową przez jakieś 400-600 metrów, szczerze nawet nie pamiętam momentu zatrzymania. Popatrzyłem na zegarek i tempo chodu było w okolicach 10 minut na kilometr… w takim tempie dotarłbym do mety w pół godziny. Wiedziałem że trzeba zacząć biec. Nie mogłem zejść z trasy, a chód sprawiałby coraz większe wychłodzenie. Ruszyłem i nogi były jak kołki. Truchtałem chwilę po koło 5 minut na km i na ostatnim punkcie z wodą wolontariusze powiedzieli mi, że gratulują. Odpowiedziałem im że nie ma czego i w tym samym momencie ostro się na siebie wkurzyłem. Przyspieszyłem do około 4:20. Ostatnie dwa kilometry pokonałem właśnie między 4:20 a 4:10. Dobiegłem na trzydziestej pozycji z czasem 2:56:31. Średnie tempo 4:11. Tyle to bym pewnie na treningu pobiegł.
Nagle tuż przed trzydziestym kilometrem zacząłem powoli tracić dystans do dwójki biegaczy z mojej grupy. Po skręcie w Szosę Chełmińską wiatr się wzmógł, a ja coraz bardziej zostawałem. Nie czułem jakiegoś przyspieszonego oddechu, nogi nie stały się nagle ciężkie, po prostu… zacząłem zwalniać. Tzn. zwolnienie nie było totalne. Z tempa 3:50 na 30-32 km zwolniłem do 4:00-4:05 i nadal mogłem trzymać te tempo. Wiedziałem, że za kilometr skręcę w osłonięty fragment trasy i wrócę do swojego tempa. Zero paniki, było ok. Tętno nawet nie drgnęło. Wykres na garminie pokazuje równą kreskę, bez dryfu, który sugerowałby zmęczenie. Robiło się tylko coraz zimniej.
Hipotermia
Ostatni trzeci żel był zaplanowany na 35 kilometr. Postanowiłem go jednak wziąć przed 33 kilometrem. Pomyślałem, że bieg pod wiatr zwiększył moje spalanie, a w dodatku liczyłem na przypływ ciepła po wpakowaniu w siebie węglowodanów. Widząc z daleka punkt z wodą postanowiłem wyciągnąć tubkę z żelem z kieszonki w spodenkach i nie potrafiłem... Męczyłem się tak z 20-30 metrów i żel w końcu wyszedł z kieszeni i wypadł na drogę. Zdążyłem go jeszcze tylko kopnąć w locie by nie spadł pod nogi i bym nie musiał się zatrzymywać. Schylanie się w biegu na tym etapie nie jest niczym przyjemnym jednak wiedziałem, że muszę zjeść ten żel. Udało się, popiłem wodą i biegłem dalej w tempie około 4:15-4:20, ale był problem. Dłonie mi zdrętwiały. Były tak przemarznięte, że nie miałem w nich kompletnie czucia. To samo zaczęło się dziać ze stopami i na kilkuset metrach z całym ciałem. W okolicach 36-37 km na trasie czekała moja Dominika. Widziała chyba, że jest kiepsko. W chwili gdy trzymałem tempo do 30 km biegłem na 8-10 pozycji. Na 37 km byłem już 13-14. Prawdziwe kłopoty zaczęły się na 38 km. Było mi zimno a dreszcze ze stóp i dłoni przeniosły się na całe ciało, nawet w dziąsłach czułem mrowienie. Na 39 km przeszedłem do marszu. Jakie to było przykre.
Zacząłem być masowo wyprzedzany. Przestałem już liczyć ile osób mnie wyprzedziło. Szedłem ze spuszczoną głową przez jakieś 400-600 metrów, szczerze nawet nie pamiętam momentu zatrzymania. Popatrzyłem na zegarek i tempo chodu było w okolicach 10 minut na kilometr… w takim tempie dotarłbym do mety w pół godziny. Wiedziałem że trzeba zacząć biec. Nie mogłem zejść z trasy, a chód sprawiałby coraz większe wychłodzenie. Ruszyłem i nogi były jak kołki. Truchtałem chwilę po koło 5 minut na km i na ostatnim punkcie z wodą wolontariusze powiedzieli mi, że gratulują. Odpowiedziałem im że nie ma czego i w tym samym momencie ostro się na siebie wkurzyłem. Przyspieszyłem do około 4:20. Ostatnie dwa kilometry pokonałem właśnie między 4:20 a 4:10. Dobiegłem na trzydziestej pozycji z czasem 2:56:31. Średnie tempo 4:11. Tyle to bym pewnie na treningu pobiegł.
Głupota plus pech
Niewielu biegaczy wystartowało w singlecie. Większość osób miało krótkie rękawki, rękawy, dwie warstwy koszulek, czapki. Oczywiście było kilku w koszulkach na ramiączkach. Ja tez pewnie bym dobiegł bez takiego wychłodzenia gdybym nie biegł na granicy, gdybym zwolnił o 5-10 sekund od początku. Wysiłek mimo, że możliwy do kontynuacji, był na tyle duży, że przyspieszył moje wychłodzenie. W dodatku mam super przewiewną koszulkę startową. Jest wręcz prześwitująca. To nie był dobry pomysł na ubiór podczas maratonu pod koniec października. Rękawiczki i rękawki nic nie pomogły w przypadku gdy korpus był narażony na totalne wychłodzenie.
Albo grubo albo wcale
Gdybym dobiegł do mety w równym tempie byłoby świetnie. Nie udało się. Był żal, nawet upokorzenie gdy wyprzedzali maszerującego mnie ci którzy na innych dystansach są wolniejsi ode mnie. Jednak nie żałuję. Maratonu nie biegam dla zabawy. W ogóle nie biegam dla zabawy (Pozdro Marek). Nie chcę biegać na pół gwizdka. Tak samo nie chcę zwalać winy na pogodę. Heniowi w Rio było gorąco i duszno, mi w Toruniu zimno. Obaj popełniliśmy ten sam błąd, nie wzięliśmy pod uwagę pogody. Pocisnęliśmy na poziomie swojego maksa i to spowodowało dużo mocniejsze odczuwanie warunków atmosferycznych. Przeliczyłem się, ale było warto bo wiem, że już teraz byłem gotowy na wynik w granicach 2:42-2:44. W przyszłym roku będę gotowy na wynik przynajmniej o 5 minut lepszy.
Niewielu biegaczy wystartowało w singlecie. Większość osób miało krótkie rękawki, rękawy, dwie warstwy koszulek, czapki. Oczywiście było kilku w koszulkach na ramiączkach. Ja tez pewnie bym dobiegł bez takiego wychłodzenia gdybym nie biegł na granicy, gdybym zwolnił o 5-10 sekund od początku. Wysiłek mimo, że możliwy do kontynuacji, był na tyle duży, że przyspieszył moje wychłodzenie. W dodatku mam super przewiewną koszulkę startową. Jest wręcz prześwitująca. To nie był dobry pomysł na ubiór podczas maratonu pod koniec października. Rękawiczki i rękawki nic nie pomogły w przypadku gdy korpus był narażony na totalne wychłodzenie.
Albo grubo albo wcale
Gdybym dobiegł do mety w równym tempie byłoby świetnie. Nie udało się. Był żal, nawet upokorzenie gdy wyprzedzali maszerującego mnie ci którzy na innych dystansach są wolniejsi ode mnie. Jednak nie żałuję. Maratonu nie biegam dla zabawy. W ogóle nie biegam dla zabawy (Pozdro Marek). Nie chcę biegać na pół gwizdka. Tak samo nie chcę zwalać winy na pogodę. Heniowi w Rio było gorąco i duszno, mi w Toruniu zimno. Obaj popełniliśmy ten sam błąd, nie wzięliśmy pod uwagę pogody. Pocisnęliśmy na poziomie swojego maksa i to spowodowało dużo mocniejsze odczuwanie warunków atmosferycznych. Przeliczyłem się, ale było warto bo wiem, że już teraz byłem gotowy na wynik w granicach 2:42-2:44. W przyszłym roku będę gotowy na wynik przynajmniej o 5 minut lepszy.